Smoleńsk, 9 lat później
W sobotę 10 kwietnia 2010 byłem w pracy od 6 rano. Uruchamialiśmy nowe łącze dla klienta. Koło 9 kończyliśmy pracę i sprawdzaliśmy czy wszystko działa. Kumpel patrzył na pasek TVN i machinalnie czytał newsy. W pewnym momencie przeczytał “Samolot prezydenta miał wypadek” i czytał dalej. Dopiero po chwili do nas dotarło…
Pamiętam z tego dnia wieszanie flag na Uniwersytecie, organizowanie czarnych wstążek, których nie było. Pamiętam znicze i tłum ludzi na Krakowskim.
Dzień później leciałem na tydzień do Londynu. Siedziałem na lotnisku i patrzyłem jak na płytę wyniesiono trumnę z ciałem prezydenta Kaczyńskiego.
I na Krakowskim i na Okęciu czuć było ducha wspólnoty. Miałem nadzieję, że z tej tragedii wyjdzie jakieś pojednanie.
W Londynie o Smoleńsku nie mówiło się dużo. W miejscach były żałobne dekoracje i zdjęcia. Rozmawiałem z jednym z profesorów, który uciekł przed wojną ze Lwowa i trafił do Londynu. Powiedziałem, że może to będzie okazja do pojednania. Nic dobrego z tego nie wyjdzie, nie w tym kraju – odpowiedział.
Zanim wróciłem do Polski pojawił się już temat Wawelu i pierwsze awantury. Podział, który zaczął się wtedy rysować trwa do tej pory. Nie wykorzystano okazji do pojednania i przebaczenia. Wykorzystano okazje do zbudowania kapitału politycznego. Dziś z tamtych dni nie zostało nic. Mamy tylko barierki oddzielające jednych od drugich. Nawet tragedię narodową można zmonopolizować…